W Prypeci zostały odnalezione zwłoki, a obok nich wypchana jaskółka. Problem w tym, że nikt nie chce przeprowadzić sekcji zmarłego mężczyzny, ponieważ wszyscy boją się promieniowania. Śledztwo wykazuje, że morderstwo jest powiązane z podwójnym zabójstwem z 1986 roku, roku katastrofy, która skaziła ogromny teren i wywołała niewyobrażalnie okropne skutki.
Fabuła toczy się z dwóch perspektyw. Policjanta Josifa Melnyka, pracującego od kilku lat w Czarnobylu, Aleksandra Rybałko, który w latach dziecięcych mieszkał w zonie. Poznajemy także Ninel, ornitolożkę prowadzącą badania w Prypeci, która nie do końca jest obojętna dla historii obecnej i sprzed trzydziestu lat. Melnyk i Rybałko prowadzą odrębne śledztwa, każdy z nich rozpatruje inne tropy, dociera do innych ludzi. Dzięki dwóm perspektywom dostajemy cały obraz historii i sami możemy dochodzić do swoich wniosków. Czy panowie się ze sobą spotkają w poszukiwaniu odpowiedzi? Żeby się dowiedzieć musicie chwycić za ten kryminał.
Książkę czyta się szybko, język jest prosty, a jeśli pojawiają się jakieś fachowe zwroty są one od razu wyjaśniane. Ilekroć odkładałam czytnik zastanawiałam się, co będzie dalej, kto jest odpowiedzialny za morderstwo, czy faktycznie jest ono powiązane z zbrodnią z roku wybuchu reaktora. Dzięki opisom budynków i przyrody podczas czytania miałam wrażenie, jakbym sama była na skażonym terenie, a dzięki możliwości zobaczenia tych miejsc w Internecie mogłam mieć w głowie nie tylko własne wyobrażenia o Czarnobylu i Prypeci, ale i realną wizję.
Jaskółki z Czarnobyla opowiadają nie tylko o morderstwie w Prypeci i nierozwiązanej zagadce sprzed trzydziestu lat, ale zawierają w sobie też historie głównych bohaterów, i to te historie pozwalają przywiązać się do nich i trzymać kciuki, żeby wszystko ułożyło się po ich myśli.
Minusem książki jest fakt, że główny podejrzany jest tylko jeden. Co prawda w historii zdarza się kilka plot twistów, które mogą nam namieszać, ale przez większą część książki nie spodziewamy się innego obrotu spraw. Dopiero zakończenie to niemal jazda bez trzymanki, w której sytuacja zmienia się z minuty na minutę, czy też ze strony na stronę, i nie mamy możliwości odgadnięcia co, kto i jak. 560 stron trzyma w napięciu, a jednocześnie bardzo lekko płynie się przez fabułę, co jest niesamowite. Książka zwiera w sobie również wiele nawiązań do historii wybuchu, jego konsekwencji dla ludności trwających do dziś, więc jeśli ktoś jej nie zna to podczas lektury może połączyć przyjemne z pożytecznym.
Od dawna chciałam pojechać do Czarnobyla i Prypeci i na własne oczy zobaczyć wszystkie opisywane w Jaskółkach... miejsca, po lekturze mam do tego jeszcze większą motywację i jak tylko los mi na to pozwoli to to zrobię.
Książkę z czystym sumieniem polecam.