kwietnia 30, 2022

#57 Ekstra rok z życia introwertyczki - Jessica Pan

#57 Ekstra rok z życia introwertyczki - Jessica Pan

kwietnia 30, 2022

#57 Ekstra rok z życia introwertyczki - Jessica Pan

    Jestem introwertyczką. Byłam nią od zawsze, a uświadomiłam sobie to dopiero wtedy, kiedy po raz kolejny po spotkaniu ze znajomymi musiałam trochę odpocząć od nich w zupełnej ciszy i pobyć sama ze sobą. Przebywanie we własnym towarzystwie kompletnie nie jest dla mnie problemem. Pominę milczeniem również fakt, że kiedy moi rówieśnicy balowali w piątki i soboty w dyskotekach to ja wolałam spędzać wieczór z książką. Zawsze też byłam aktywna w różnych wydarzeniach typu szkolne akademie, ale zamiast na scenie wolałam być za kulisami. Przykładów mojego introwertyzmu mogłabym wymieniać i wymieniać, ale nie o to tutaj chodzi. Przyszłam opowiedzieć wam o książce napisanej przez skrajną introwertyczkę, która postanowiła zmienić swoje życie.
"A zatem ktoś uznał cię za idiotkę. Koniec. Życie płynie dalej. Na świecie żyją miliony ludzi, z całą pewnością trafi się ktoś, kto uzna cię za idiotkę i nic wielkiego się nie stanie."
   Jess postanowiła odwrócić swoje życie do góry nogami i przez rok zachowywać się zupełnie odwrotnie do tego, jak było to dotychczas. Jessica dała sobie rok na zachowywanie się jak ekstrawertyczka – poznawanie nowych ludzi, występowanie na scenie, wyjeżdżanie w pojedynkę, w skrócie – chciała wyjść ze swojej strefy komfortu, space bubble, przełamać postawione sobie samej bariery. Chciała przekonać się, czy ludziom odważnym funkcjonuje się w świecie łatwiej.

    Przede wszystkim muszę powiedzieć, że spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Popełniłam błąd nie wczytując się w opis książki przed lekturą, ponieważ myślałam, że będzie to fikcja literacka, a nie relacja z życia autorki. Ale był to błąd, którego wcale nie żałowałam, ponieważ tę książkę czyta się tak, jakbym na żywo słuchała autorki i jej opowieści o roku, w którym postanowiła być ekstrawertyczką. Rzadko kiedy jestem w stanie wczuć się w czyjąś postać, ale przy czytaniu „Ekstra rok z życia introwertyczki” co chwilę w mojej głowie pojawiała się myśl „o kurczę, też tak mam!”. Fajnie tak się dowiedzieć, że nie tylko mnie przerażają pewne czynności, które innym przychodzą bez większego trudu. Co prawda czasem miałam wrażenie, że autorka nie jest tylko „zwykłą” introwertyczką, a bardzo skrajną, w kierunku fobii społecznej. Choć Jessice Pan rok próby życia jak ekstrawertyczka dość mocno pomógł to jeśli np. płaczecie przed próbą wykonania telefonu do jakiejś instytucji to rozważcie wizytę u psychologa. Taka konsultacja na pewno nie zaszkodzi, a jedynie pomoże. Podczas lektury często też śmiałam z przygód autorki, w końcu nikt nie powiedział, że wszystko szło gładko jak po maśle! Ale żeby przekonać się, co autorce wyszło, a co nie to musicie sami sięgnąć po tę książkę.

    Trochę brakowało mi reakcji najbliższych autorki na jej eksperyment z zmianą życia. Zdarzały się fragmenty, kiedy opowiadała o tym, że mąż pomagał jej się przygotować do występu na scenie, ale nie było nic o tym, co myśli on na temat całego tego życiowego przewrotu. W końcu nie codziennie nasza połówka postanawia zmienić się o 180 stopni, samotnie podróżować i chodzić na przyjacielskie randki. Jednakże to tylko drobny minus, który nie wpływa na ogólny odbiór książki.

    Ogromnie żałuję, że wydawnictwo i tłumacz nie zdecydowali się na pozostawienie oryginalnego tytułu tej książki. „Sorry I'm Late, I Didn't Want to Come: One Introvert's Year of Saying Yes” (w moim luźnym tłumaczeniu - Przepraszam, że się spóźniłam, nie chciałam przyjść: rok mówienia „tak” introwertyczki). Pierwsza część tytułu idealnie odzwierciedla moje odczucia względem różnych spotkań grupowych. Nasz tytuł też jest fajny, ale oryginalny to esencja introwertyzmu.

    Jeśli szukacie czegoś lekkiego, co powoli Wam odetchnąć od własnego życia, a i być może zainspirować Was do działania – ta książka jest dla Was. Po długich zimnych miesiącach fajnie jest chwycić za książkę, która opowiada o prawdziwych wydarzeniach i prawdziwej przemianie osoby, z którą utożsamić może się każdy (no dobra, każdy introwertyk). Polecam gorąco, mnie „Ekstra rok z życia introwertyczki” bardzo się podobał.

Ocena: 6/10
Liczba stron: 360

kwietnia 28, 2022

#56 Maestro. Historia milczenia - Marcin Kącki

#56 Maestro. Historia milczenia - Marcin Kącki

kwietnia 28, 2022

#56 Maestro. Historia milczenia - Marcin Kącki

    Od pewnego czasu sięgam po coraz więcej reportaży, chociaż muszę je sobie dawkować ze względu na ogromny ładunek emocjonalny, który z reguły wiąże się z ich czytaniem. Przyznaję, że póki co sięgam po tematy, które głównie dotyczą kraju, w którym żyję albo trudnych tematów, jak np. przemoc w kościele katolickim, wychowywanie niepełnosprawnego dziecka, czy jak w tym przypadku – pedofilii. Reportaże bardzo często otwierają mi oczy, ale i sprawiają, że zaczynam sobie zadawać bardzo dużo pytań, na które niestety nie jestem w stanie znaleźć odpowiedzi. Literatura faktu daje mi możliwość poznania rzeczywistości, w której – mam nadzieję – nigdy nie przyjdzie mi żyć.

    "Maestro. Historia milczenia” Marcina Kąckiego to uzupełniony o aktualne fakty i wznowiony tekst z 2013 roku. Opowiada historię Poznańskiego Chóru Chłopięcego, później znanego jako Polskie Słowiki. Nie ma chyba osoby, której nie obiłoby się o uszy, że na przestrzeni wielu lat działania grupy, chłopców, którzy w nim śpiewali, molestowali nie tylko jego pracownicy, ale i dyrygent – Wojciech Krolopp. Marcin Kącki nie tylko rozmawia z molestowanymi byłymi członkami chóru, ale także z ich rodzicami czy Kroloppem we własnej osobie.

    Przede wszystkim chciałabym powiedzieć, ze tego reportażu nie da się przeczytać na jeden raz. Ładunek emocjonalny podczas lektury jest tak ogromny, że sama wielokrotnie przerywałam i skarżyłam się osobom obok, jak taka historia w ogóle mogła się wydarzyć. Niestety, nikt nie znał odpowiedzi. Wydaje mi się, że tylko ktoś o mocnych nerwach będzie w stanie przeczytać historię opowiadaną przez Marcina Kąckiego jednym ciągiem, nie robiąc przerwy na lżejsze pozycje.

   W normalnym społeczeństwie ta historia nie miałaby prawa się wydarzyć. I oburza mnie ona ogromnie. Sam fakt wykorzystywania seksualnego dzieci jest karygodny, ale kompletnie nie rozumiem rodziców, którzy… przymykali oko na to, co się dzieje. Jestem w stanie zrozumieć, że dzieci mogły nie wiedzieć, że to, co robi im dyrygent jest złe, ale fakt, że dorośli (i tu nie tylko rodzice chórzystów) udawali, że nie widzą i że nie wiedzą, co się dzieje jest nie do pomyślenia. Uważam, że tak samo, jak Wojciech Krollop, oni również ponoszą winę na to, co się stało.

    Ciężko jest opisać ten reportaż nie zdradzając przy tym informacji o prawdziwych wydarzeniach. I choć jestem zdania, że nie można zaspojlerować historii, która miała miejsce naprawdę to muszę opowiedzieć o jeszcze jednej osobie, która miała swoją rolę w tej historii. Niewielką, aczkolwiek bulwersującą. A jest nią… Tomasz Jacyków. Tak, Tomasz Jacyków, stylista (choć według mnie wątpliwej jakości), znany chyba wszystkim z telewizji. Rzeczony pan opowiadał w tej książce o tym, że kiedyś, przez brakiem gotówki postanowił otworzyć biznes związany z sutenerstwem, w związku z czym zarabiał pieniądze na prostytutkach. A dowiedziawszy się, że Krollop, z którym w przeszłości miał kontakty seksualne jest oskarżony o pedofilię, stwierdził, że „bardzo dobrze, że istnieją amatorzy piętnastolatków, bo inaczej zabrandzlowałby się na śmierć”. Rozumiecie? Bo ja nie. A najbardziej nie rozumiem tego, jak taka osoba może teraz być KIMŚ, występować w telewizji na ściankach i jeszcze bez krztyny wstydu przyznawać się do czegoś takiego. Przykro mi, że osoby przedstawiające jakąś wartość są spychani na margines, a tacy ludzie jak Jacyków uznawani za celebrytę i autorytet w jakiejkolwiek dziedzinie.

    W reportaży Marcina Kąckiego podobało mi się to, że bezstronnie opowiedział tę historię, niczego nie podpowiadał swoim rozmówcom, nie komentował ich zachowania czy wypowiedzi. Wiem, że tak powinien zostać zrobiony dobry reportaż, jednak miałam do czynienia z książkami, w których autorzy sugerowali, co czytelnicy powinni myśleć na dany temat.

    Czytajcie tę książkę. Jest to niełatwa, ale bardzo wartościowa lektura. Pokazuje, że nawet w miejscu, w którym byśmy się nie spodziewali, należy zawsze mieć oczy otwarte. I reagować, kiedy innym dzieje się krzywda, zwłaszcza, jeśli dzieje się tym najbardziej bezbronnym – dzieciom.

Ocena: 8/10
Liczba stron: 368

kwietnia 26, 2022

#55 Harda Horda. Antologia opowiadań

#55 Harda Horda. Antologia opowiadań

kwietnia 26, 2022

#55 Harda Horda. Antologia opowiadań

    Nieczęsto czytam zbiory opowiadań, ponieważ znacznie bardziej wolę książki z rozwiniętym światem, który mogę poznać głębiej i bardziej, a nie tylko niewielki wycinek czasu i przestrzeni. Fajnie też wiedzieć, jak i skąd wzięli się bohaterowie. W skrócie - lubię dowiedzieć się wszystkiego, co potrzebne i nie być wrzucana w fabułę na głęboką wodę. Ale od czasu do czasu lubię chwycić za zbiór opowiadań, choćby po to, by sprawdzić styl jakiegoś autora i może zainteresować się innymi pozycjami, które wyszły spod jego pióra.

"Mama mówi, że nic nie zdarza się dwa razy. Nic nie zdarza się dwa razy, a niektóre rzeczy niepotrzebnie zaistniały nawet raz jeden jedyny."
    Jeszcze do 2020 roku nie byłam fanką twórczości polskich autorów czy autorek, mój wstręt trwał baaaaardzo długo i dopiero za sprawą Anety Jadowskiej dałam się nawrócić. Antologia opowiadań, o której dzisiaj Wam piszę powstała właśnie dzięki Jadowskiej, która postanowiła zebrać niektóre autorki i razem coś stworzyć.

    Nie będę opisywała każdego poszczególnego opowiadania, bo są one w miarę krótkie i ciężko byłoby o nich napisać bez zdradzania fabuły. W każdym razie autorek jest dwanaście i opowiadań też jest tyle. Większość z nich jest... raczej średnia. Przy każdym opowiadaniu zadawałam sobie pytanie, czy chciałabym poznać pogłębioną wersję danej historii i tylko dwa razy mogłam sobie powiedzieć "tak". Były to "Po drugie" Aleksandry Zielińskiej i "Lot wieloryba" Mileny Wójtowicz. Pierwszej nie mam nic do zarzucenia, prócz tego, że skończyła się w momencie, kiedy zaczęło być interesująca. W drugiej zaś chciałabym poznać świat, w którym żyje jej bohaterka, bo raczej nieczęsto się zdarza w jakichkolwiek książkach, że jeździ ona na wielorybie. Chociaż przyznaję, że język mógłby być odrobinę poważniejszy, gdyż po chwili zaczął męczyć.

    Na dobrą sprawę dostajemy tylko jedenaście opowiadań, ponieważ historia napisana przez Anetę Jadowską została również umieszczona w jej książce "Cud, miód, Malina". Z jednej strony kompletnie mi to nie przeszkadza, bo uświadomiłam sobie, jak bardzo podobała mi się ta książka, a z drugiej jednak chciałabym przeczytać coś, co nie było publikowane nigdzie później.

    Poglądy polityczne w naszym kraju każdy może mieć, jakie chce. Osobiście jednak wolę, żeby literatura nie zawierała ich całkowicie wprost, a jedynie gdzieś między wierszami, gdzie mogę się ich domyślić bardziej lub mniej. W jednym z opowiadań padło zdanie "ty pisowcu jeden" w formie obelgi. Nie jestem za tą oczywistą opcją polityczną, jednak uważam, że pojawienie się takiej wypowiedzi za niesmaczne. Jednak ocenę, czy tego typu wyrażenia mogą pojawiać się w książkach, pozostawiam Wam.

    Czy polecam Hardą Hordę? I tak i nie. Jeśli macie ochotę przekonać się, czy twórczość którejś autorki Wam pasuje to jest to pozycja dla Was, a jeśli chcielibyście po prostu coś poczytać to nic się nie stanie, jeśli Hardą Hordę pominiecie w swoich czytelniczych planach.

Ocena: 5/10
Liczba stron: 400

kwietnia 24, 2022

#54 Gdzie śpiewają raki - Delia Owens

#54 Gdzie śpiewają raki - Delia Owens

kwietnia 24, 2022

#54 Gdzie śpiewają raki - Delia Owens

    Kiedyś miałam tak, że jeśli był szał na jakąś książkę to nie miałam ochoty jej czytać. Im większy był na jakiś tytuł popyt tym moja niechęć była większa. Prawdopodobnie ta tendencja się u mnie odwróciła o 180 stopni, ponieważ teraz, im więcej razy widzę jakąś okładkę, tym moja ochota na daną powieść wzrasta. Nie zawsze oczywiście, ale dosyć często. I tak sobie biegnę w tym owczym pędzie i trochę sobą gardzę, ale z drugiej strony najważniejsze jest czytanie.

"Roześmiała się, żeby zrobić mu przyjemność, jak nigdy wcześniej. Znów oddała cząstkę siebie, by kogoś przy sobie zatrzymać."

    Wszyscy opuszczają Kyę Clark, a zaczyna się od matki, na której powrót dziewczynka czeka przez długie lata. Kya, nazywana przez ludzi z miasteczka Barkley Cove Dziewczyną z Bagien, powoli dorasta na mokradłach, uczy się relacji z naturą oraz radzenia sobie z życiem. Zaprzyjaźnia się z Tate'm, który uczy dziewczynę czytania i pisania, co otwiera przed nią nowe możliwości. 
Jednak nad Dziewczynę z Bagien spadają kolejne kłopoty. Na mokradłach zostają znalezione zwłoki ulubieńca Barkeley Cove - Chase'a Andrewsa. Czy Kya ma z tym coś wspólnego?

    Przede wszystkim muszę powiedzieć, że nie jest to książka dla osób lubiących szybką akcję. Gdzie śpiewają raki to powolna opowieść o dojrzewaniu i budowaniu więzi z naturą i ludźmi, a nie relacja z wyścigu. Sam motyw morderstwa jest niejako dodatkiem do historii Dziewczyny z Bagien, a nie głównym wątkiem. Fabuła książki głównie opiera się na opisywaniu mokradeł, zwierząt, które tam żyją oraz rozwoju Kyi. I chociaż podobało mi się to, że wszystko dzieje się powoli to od czasu do czasu brakowało mi lekkiego przyspieszenia, zwłaszcza, że interesowały mnie też fragmenty z prowadzenia śledztwa, a tych było jak na lekarstwo.

    Przez ponad 400 stron mamy okazję obserwować, jak zmienia się główna bohaterka. Z dziewczynki przeistacza się ona w dorosłą kobietę. Pokonuje przeciwności losu, których nigdy (mam nadzieję) nie będzie nam dane doświadczyć. Widzimy, jak dojrzewa, zakochuje się, radzi z problemami. Sposób, w jaki to wszystko przedstawiła autorka był naprawdę świetny. W pewnym momencie tak wciągnęłam się w lekturę, że nawet jeśli musiałam odłożyć książkę, to ciągle o niej myślałam. A nieczęsto mi się to zdarza! 

    Jeśli macie ochotę na książkę, w której akcja płynie niczym powolna rzeka - Gdzie śpiewają raki jest dla Was. To pozycja pozwalająca przez chwilę odetchnąć od zgiełku miasta, oderwać się od rzeczywistości i przenieść do dzikiego świata natury. Polecam i gwarantuję, że nie pożałujecie czasu spędzonego na lekturze powieści Delii Owens.

Ocena: 6/10
Liczba stron: 416

kwietnia 23, 2022

#53 Gujcio - Steven Rowley

#53 Gujcio - Steven Rowley

kwietnia 23, 2022

#53 Gujcio - Steven Rowley

    W ostatnim czasie miałam dość sporo na głowie. Praca, życie, obowiązki... Nawet lektury dobierałam sobie z jakiegoś powodu raczej ciężkie. Brakowało mi chwili odpoczynku, wytchnienia, czegoś lekkiego do czytania, co nie zmusiłoby mojego zmęczonego mózgu do większego, niż konieczny, wysiłku. Kiedy trafiła w moje ręce książka, której opis sugerował, że jest tym, czego szukam. Nie zastanawiając się długo, zaczęłam czytać.


"Patrick odczuwał tęsknotę za życiem, którego doświadczał. Coś go od niego odciągało. Był jednocześnie uczestnikiem własnego życia i duchem, ciałem astralnym obserwującym i osądzającym swoje ziemskie wcielenie. Czuł się obcy we własnej skórze. Cała radość go opuściła, ustępując miejsca przygnębieniu. Szczęście jest, tak czy inaczej, ulotne, kiedyś musiało się skończyć."

    Patrick, gej, który już dawno temu wyszedł z szafy i którego kariera telewizyjnej gwiazdy minęła już jakiś czas temu, żyje sobie spokojnym życiem w Los Angeles. Niestety, jego najlepsza przyjaciółka i bratowa w jednym umiera, a brat Patricka udaje się na odwyk, powierzając mu swoje dzieci. Była gwiazda broni się przed wzięciem na siebie odpowiedzialności rękami i nogami, ponieważ sam nigdy nie chciał mieć dzieci i kompletnie nie wie, jak rozmawia się z małymi istotami ludzkimi. Maisie i Grant szybko jednak zajmują znaczną część serca głównego bohatera. Jednak czy tej trójce uda się poradzić sobie z żałobą? Czy uda im się stworzyć więź?

    Żałobę każdy przechodzi inaczej. Jedni płaczą w poduszkę, inni w ogóle jej nie zauważają, jeszcze inni stają się puści w środku. O ile dorosłym jest trochę łatwiej, bo lepiej rozumieją mechanizmy rządzące światem, życiem i śmiercią, to dzieciom trudniej jest wytłumaczyć, że nie przytulą już więcej ukochanej osoby. Patrick został z tym zadaniem całkiem sam, bo prócz gosposi i trzech sąsiadów, z którymi utrzymuje raczej kontakt na dystans, nie ma nikogo bliskiego. Sam od wielu lat musi radzić sobie z żałobą po ukochanym. Opieka nad dziećmi idzie mu z dnia na dzień coraz lepiej, nie tylko główny bohater przekazuje dzieciom mądrości życiowe i cały dekalog zasad do przestrzegania w przyszłości, ale i uczy się od Maisie i Ganta, że różne nowinki, wcale nie są najgorsze na świecie.

    Pomimo motywu żałoby i odwyku książka ma swoje zabawne momenty. Nie raz i nie dwa śmiałam się podczas lektury, co raczej nie zdarza mi się zbyt często. Zarówno główny bohater jak i dzieci swoim zachowaniem i wypowiedziami  wywoływali uśmiech na mojej twarzy. Pytania, które potrafią wymyślić tylko dzieci (np. jaki dzień był ostatnim dniem dzieciństwa Patricka) również i mnie skłaniały do refleksji nad własnym życiem. O ile dzieci w książkach mają tendencję do denerwowania mnie, tak Maisie i Grant byli wyjątkami od tej reguły. Bardzo sympatyczne dzieciaki, inteligentne i zabawne.

    Żeby nie było znów tak kolorowo to muszę się do czegoś przyczepić, ale na 416 stron jedna rzecz to tyle co nic. Grant sepleni, nic dziwnego, bo jest dzieckiem, któremu wypadają mleczaki. Kłopot w tym, że wszystkie jego wypowiedzi były stylizowane na seplenienie, więc za każdym razem musiałam się zatrzymać i sobie przetłumaczyć, co powiedział. Jednak wybijanie z rytmu było zazwyczaj tylko chwilowe, a powrót do historii bezproblemowy.

    Dla kogo jest ta książka? Pomimo swojej lekkości i dużego udziału dziecięcych bohaterów to rekomendowałabym ją osobom co najmniej 16+. Zdarzają się takie fragmenty, które niekoniecznie powinny być czytane przez osoby młodsze, ale żeby nie było - w książce nie ma niczego gorszącego. 

    Życzę sobie więcej takich lektur: przyjemnych, zabawnych, lekkich, ale z głębią i poruszających trudniejsze tematy. Chociaż mamy dopiero kwiecień, wiem, że książka Stevena Rowley'a trafiła na listę moich tegorocznych ulubieńców. Idąc śladem Patrcka, Maisie i Granta sprawię sobie chyba w tym roku różową choinkę. Czemu różową? Aby zrozumieć sami musicie przeczytać "Gujcia", do czego serdecznie Was zachęcam!

Ocena: 9/10
Liczba stron: 416

kwietnia 19, 2022

#52 Ze snu... - Maya M. Lancewicz

#52 Ze snu... - Maya M. Lancewicz

kwietnia 19, 2022

#52 Ze snu... - Maya M. Lancewicz

    Uwielbiam Włochy. Jeśli myślę o kraju, do którego mogłabym wyjechać kiedyś na stałe to właśnie słoneczna Italia. Kiedyś nawet uczyłam się włoskiego, ale niestety była to krótka przygoda, do której cały czas chciałabym wrócić. W każdym razie prócz włoskich lodów (ale tych prawdziwych, a nie z maszyny) nie pogardzę też książką, której akcja ma miejsce właśnie we Włoszech. Opis powieści, o której chcę dzisiaj Wam powiedzieć, dość mocno zachęca, aby zapoznać się z jej treścią. Wskazuje na trochę romansu i trochę kryminału, w których ostatnio bardzo się lubuję. Nic, tylko czytać.

    Lavinia Monetti jest niewidomą policjantką, lecz choć w dzień pomaga przy tropieniu przestępców, to co noc do jej mieszkania przychodzi nieproszony nieznajomy, który prócz obserwowania bohaterki nie robi nic więcej. Pewnego dnia w pracy Lavinia odbiera telefon, a rozmówca informuje ją o zaginięciu dwóch osób z rodziny Challeri. Problem w tym, że głos ze słuchawki wydaje się znajomy…

    Mam ogromny problem z tą książką. Ale od początku. Co mi się podobało? Przede wszystkim pomysł, by główna bohaterka była niewidoma i wyszczególnienie faktu, że w związku z tym ma bardzo dobrze rozwinięty zmysł słuchu i dotyku. Ten pomysł wraz z faktem, iż jest ona policjantką otwiera szerokie pole do popisu. Po drugie fakt, że „Ze snu…” pokazuje, że mimo niepełnosprawności można być pełnoprawnym członkiem społeczeństwa i wykonywać zawód użyteczności publicznej. Koniec. Potem już było tylko źle.

    Lavinię co noc odwiedza nieznajomy, który tylko i wyłącznie się w nią wpatruje, nie odzywa się, niczego nie kradnie, nie dotyka jej. Każda normalna osoba byłaby tym przerażona, zamykałaby drzwi, zgłosiłaby to (przypominam, że główna bohaterka jest policjantką!), ale nie ona. Lavinia zaczyna się cieszyć i ekscytować, praktycznie nie mogąc się doczekać tych codziennych wizyt. To nie jest normalne. Zwłaszcza, że gdzieś po drodze pojawiają się jeszcze myśli o stosowaniu wobec niej przemocy. W zasadzie niezdrowa radość odnośnie przemocy występuje kilkukrotnie.

    „Ze snu…” nie miało chyba żadnej, dosłownie żadnej korekty. Nie jestem w tym względzie profesjonalistką, ale skoro takiemu laikowi jak ja, zaczęły przeszkadzać ciągłe błędy i powtórzenia to musi być naprawdę źle. W pewnym momencie przestałam skupiać się na fabule, ponieważ ciągle wychwytywałam pojedyncze słówka albo określenia, które pojawiały się dosłownie co zdanie. Gdybym miała zakreślać te miejsca to połowa tej książeczki byłaby zaznaczona. Rzeczą, która mnie pokonała, była „mimika twarzy”, jakby mimika mogłaby być jeszcze gdzie indziej. Do tego wszystkiego bardzo razi fakt, że Maya M. Lancewicz bardzo mocno podkreśla wszystkie czynności wykonywane przez bohaterów – którą ręką podrapali się po lewej części głowy, na którą stronę biurka prawą ręką położyli dokumenty, czy że bohaterka na swoich ramionach poczuła nacisk, tak jakby mogła go poczuć na ramionach innej osoby. O tym, że synonimy istnieją autorka również zapomina.

    Kompletnie nie rozumiem sensu dwóch wstawek z życia pań Miodownik, które wybrały się na pogrzeb w Warszawie. Nie ma to absolutnie nic wspólnego z pozostałą częścią książki.

    Od jakiegoś czasu zwracam uwagę na to, by książki miały odpowiednią proporcję dialogów do opisów. Niestety, w przypadku „Ze snu…” przeważają głównie opisy, a dialogów jest jak na lekarstwo. Większość fabuły dzieje się w głowach bohaterów, niż w akcji, co sprawia, że licząca ok 150 stron książka momentami się dłuży i brakuje jej dynamiki.

    Bardzo żałuję tego, że „Ze snu…” poszło w tę, a nie inną stronę. Pomysł na to, by policjantka była niewidoma i musiała rozwiązać zagadki kryminalne – świetny. Właśnie te momenty, kiedy akcja działa się wokół rozwiązywania sprawy były najbardziej interesujące. Cała reszta – nie. Nawet kiedy tylko myślę o tym, że główną bohaterkę ekscytowały nocne wizyty jakiegoś faceta, to mną trzęsie. Gdyby tylko Maya M. Lancewicz bardziej skupiła się na wątku Challerich to całość mogłaby być fantastyczna (po odpowiednio zrobionej korekcie, oczywiście).

    „Ze snu…” to niewykorzystany potencjał. Szkoda.

Ocena: 2/10
Liczba stron: 149

kwietnia 17, 2022

#51 Łowca Legiona - Anna Kozińska

#51 Łowca Legiona - Anna Kozińska

kwietnia 17, 2022

#51 Łowca Legiona - Anna Kozińska

Całkiem niedawno temu robiłam książkowy rachunek sumienia i stwierdziłam, że czytam niewiele książek, których bohaterami są elfy. Czarodzieje, wampiry, wilkołaki bardzo często przewijają się przez pozycje, po które sięgam, ale elfy jakoś tak mniej. Kiedy nadarzyła się okazja, aby chwycić za pozycję, która ma w sobie te stworzenia, stwierdziłam, że nie ma co zwlekać i czym prędzej zabrałam się za lekturę. Dodatkowo zachęcił mnie też fakt, że książka, którą dzisiaj opisuję została napisana przez Polkę, a po długim czasie, kiedy unikałam twórczości rodzimych autorów, chciałam sprawdzić, czy jest jakaś poprawa w tym względzie.


   Skalne Miasto zostało zniszczone. Dziesięcioletni Vinceennt zostaje zabrany do zamku Południowego Zakonu Pięciu Bohaterów. Jako uczeń mistrza Zallena rozpoczyna kilkuletni trening, aby dołączyć do grupy, która pełni straż przy bramach Piekła. W trakcie nauki okazuje się jednak, że demony niekoniecznie muszą stać po przeciwnej stronie barykady, a Zakon może być częścią spisku służącemu większym celom… Czy Vinceennt wybierze dobrą drogę?

    Książkę Anny Kozińskiej czyta się błyskawicznie. Już dawno nie zdarzyło mi się przeczytać nic na dwa, góra trzy razy. Wpływ na to miało kilka czynników. Pierwszy to bardzo prosty język, drugi to duża ilość światła na stronie, a trzeci to fakt, że książka liczy sobie trochę tylko ponad dwieście pięćdziesiąt stron. Autorka miała świetny pomysł na fabułę, nie kojarzę, żeby w książkowym świecie była pozycja, która jednocześnie łączy elfy i demony, a na dodatek stawia ich nie do końca po przeciwnych stronach konfliktu.

    Mimo że całkiem dobrze bawiłam się podczas lektury to mam jednak to Łowcy Legiona parę zarzutów. Przede wszystkim Anna Kozińska stworzyła świat i bohaterów w bardzo płytki sposób. Co to oznacza? A no to, w moim odczuciu fabuła nie ma w sobie nic więcej, żadnego podtekstu, którego istnienia moglibyśmy się domyślać. Prócz zdawkowych informacji zawierających się w jednym zdaniu nie wiemy niczego o elfach, czym konkretnie różnią się od ludzi, dlaczego Skalne Miasto zostało zniszczone, co się stało z przyjacielem głównego bohatera, co z Vinceenntem działo się podczas lat treningów. O tym, jak wygląda nasz główny bohater dowiedziałam się dopiero w 2/3 książki. Denerwowało mnie to, że w książce działa się jakaś sytuacja, a Vinceennt nie miał na jej temat żadnych przemyśleń, stało się i już, trzeba to zaakceptować. Trochę miałam wrażenie, że autorka opowiada tę historię tak, jakbym spotkała ją gdzieś na ulicy i miałybyśmy tylko 15 minut do odjazdu autobusu, a ona chciała mi przekazać jak najwięcej bez zagłębiania się w szczegóły. Szkoda, bo to tylko zmarnowało potencjał tej książki, który był bardzo obiecujący, ale trochę nie wypalił. Zakończenie wskazuje na to, że pojawią się następne tomy, jeśli tak to mam nadzieję, że wszystkie wątki zostaną bardziej rozbudowane, bo szkoda nie wykorzystać pomysłu na książkę, tak, jak na to zasługuje.

    Łowca Legiona jest to szybka i lekka lektura, nie nastawiałabym się na rozbudowane i pogłębione wątki. Będę polecała ją osobom, które mają ochotę na chwilę dla siebie i niewymagającą książkę, która nie potrzebuje jakiegoś wielkiego skupienia, aby móc połączyć wątki. Ogromnie liczę na to, że zostanie wydany drugi tom, w którym Anna Kozińska rozwinie skrzydła i stworzy wciągającą i intrygującą historię, bo przykro by mi było, gdyby ten pomysł poszedł na marne.

Ocena: 5/10
Liczba stron: 254

kwietnia 15, 2022

#50 Rebeka - Daphne du Maurier

#50 Rebeka - Daphne du Maurier

kwietnia 15, 2022

#50 Rebeka - Daphne du Maurier

    Macie takie książki, za które raczej nie chwycilibyście, gdyby nie zmusił Was do tego los? Ja tak, najczęściej są to te związane z plakatem-zdrapką. Tak jakoś wyszło, że większość z tytułów na nim umieszczonych raczej nie była na mojej czytelniczej liście, ale wyszło, jak wyszło. Przynajmniej mogę w pewnym stopniu poszerzyć moje horyzonty czytelnicze, bo chęć zdrapania pola jest ogromna. Stało się też tak, że Rebeka, o której dzisiaj Wam opowiem, została przepięknie wydana w serii butikowej Albatrosa, a jako okładkowa sroka nie mogłam przejść obok tego obojętnie. 

"Jakby to było dobrze - powiedziałam impulsywnie - żeby wynaleziono sposób na przechowywanie wspomnień podobnie jak perfum. Tak, żeby się nie ulatniały i nigdy nie spowszedniały i żeby w dowolnej chwili można było odkorkować butelkę i przeżywać ten moment na nowo."

    Główna bohaterka podróżuje wraz z panią van Hopper jako dama do towarzystwa. Podczas pobytu na Riwierze Francuskiej poznaje pana Maxima de Wintera, zamożnego wdowca. Po bardzo krótkiej znajomości dziewczyna zgadza się za niego wyjść. Po poślubnej podróży małżeństwo przyjeżdża do Manderley, rodzinnej posiadłości pana młodego. Wraz z powrotem do domu główna bohaterka zostaje pozostawiona sama sobie, pan de Winter zmienia się nie do poznania, a w ogromnym majątku można wciąż wyczuć poprzednią żonę Maxima - Rebekę, która rok wcześniej zginęła w tajemniczych okolicznościach. Wszyscy kochali poprzednią żonę pana domu, czy nowa pani de Winter odnajdzie swoje miejsce w Manderley?

    Fabuła książki całkiem mi się podobała, chociaż myślę, że określanie jej jako powieści gotyckiej jest odrobinę nad wyraz. Raczej nie czułam żadnego większego niepokoju związanego z wydarzeniami, które dzieją się na kartach Rebeki. Chociaż przyznaję się, że wraz z rozwojem historii byłam coraz bardziej zaangażowana i wyczekiwałam odkrycia wszystkich tajemnic kryjących się w Manderley. Nie mogę powiedzieć, że domyśliłam się prawdy, a jest ona całkiem zaskakująca. Już pod koniec książki byłam ogromnie zaciekawiona, jak to wszystko się skończy i czy zostaną domknięte wszystkie wątki.

    Trochę wkurzała mnie główna bohaterka. Niestety, nie mogę podać Wam jej imienia, ponieważ żadna z pozostałych postaci nie zwraca się do niej używając go. Denerwowała mnie swoim zachowaniem wiecznej ofiary losu i trochę czekałam, aż zacznie przepraszać wszystkich dookoła za to, że żyje. Nawet swojemu mężowi pozwalała się traktować jak dziecko. Uważam, ze była także trochę niedomyślna, ale zdradzenie Wam dlaczego sprawi, że będę musiała zaspojlerować Wam część fabuły, a bardzo tego nie chcę.

    Rebeka podobała mi się, chociaż liczyłam na odrobinę więcej, niż to, co dostałam. Nie czułam żadnego podskórnego lęku, którego się spodziewałam, ale rozwinięcie fabuły częściowo zrekompensowało mi wszystkie wcześniejsze niedociągnięcia. Warto jest się zapoznać z tą historią, chociażby dlatego, by wyrobić sobie o niej własne zdanie, bo wiem, że są fani książki Daphne du Maurier.

Ocena: 6/10
Liczba stron: 448

Kirke | Pieśń o Achillesie | Rebeka | Moja kuzynka Rachela | Trzynasta opowieść | Była sobie rzeka | Czarne skrzydła czasu | Syrena i pani Hancock | Milczący zamek | Oberża na pustkowiu | Cztery muzy | Zapomniany ogród

kwietnia 12, 2022

#49 Kirke - Madeline Miller

#49 Kirke - Madeline Miller

kwietnia 12, 2022

#49 Kirke - Madeline Miller

    Zawsze lubiłam mitologię, w pewnym momencie dzieciństwa wyciągałam z szafek stare podręczniki do lekcji języka polskiego i wyszukiwałam fragmenty mitów greków i rzymian. Później, kiedy mój czytelniczy horyzont się powiększył z chęcią sięgałam po książki, które zawierały w sobie jakieś elementy mitologii lub były retellingami o bogach i bożkach. Nie inaczej jest dzisiaj, jeśli jakaś powieść ma chociaż fragment związany z mitologią, prawie natychmiast mam ochotę ją przeczytać. A jak ma piękną okładkę (przyznaję, że jestem okładkową sroką) to sięgam po nią z jeszcze większą ochotą.

"Nic to pustka, a powietrze to coś, co wypełnia wszystko inne. Jest tchnieniem, życiem, duchem, słowami, które wypowiadamy."
    O Kirke słyszałam na którymś z książkowych kanałów na YouTube, ale - niestety - dość długo odwlekałam jej lekturę, ponieważ dowiedziałam się, że raczej niewiele w niej akcji samej w sobie, raczej historia płynie wolno. Muszę się z tym zgodzić, w Kirke nie znalazłam pościgów i wybuchów, chociaż niejednokrotnie pojawiał się w fabule element wojny i podbojów.

    Książka Madeline Miller opowiada o córce boskiego Heliosa i nimfy Perseis, Kirke. Od dziecka była ona odrzucana przez wszystkich, mówiono o niej, że jest głupia, naiwna, brzydka, ma skrzekliwy głos... Kiedy odkrywa w sobie czarodziejskie moce zostaje wygnana na wyspę Ajai, gdzie doskonali swoje umiejętności i przechodzi powolną, ale ogromną przemianę. 

    Początek tej opowieści bardzo mnie nużył. Dlaczego? Bo sama Kirke strasznie mnie denerwowała. Ciągle była przez wszystkich kopana i opluwana, a do tego wszystkiego nie potrafiła się obronić i praktycznie przepraszała wszystkich za to, że żyje. Interesująco zaczęło się robić wraz z wprowadzeniem do historii Glaukosa, ale gdybym napisała na ten temat coś więcej to zdradziłabym Wam za dużo szczegółów z książki. W każdym razie od tego momentu historia trochę się rozkręciła i czytało się ją znacznie przyjemniej. No i główna bohaterka stała się mniej irytująca.

    Język w Kirke jest prosty, raczej nie ma powodów do obaw przed trudnymi słowami, żywcem wyrwanymi z Iliady czy Odysei, co trochę mnie zdziwiło. Z jakiegoś powodu z mojej głowie nie było możliwości napisania tego typu historii w sposób lekki i jasny. Brawa dla Madeline Miller za zmienienie mojego zdania. 

    Jeśli lubicie mitologię to na pewno polubicie historię o Kirke. Cieszy mnie, że autorka wybrała mniej znaną postać z mitologii greckiej, bo Ateny, Afrodyty, Zeusa czy Podejdona jest wszędzie pełno, a o córce Heliosa i Perseis raczej rzadko się słyszy. Była to przyjemna i ciekawa lektura, chociaż tak jak wspominałam wcześniej, fabuła jest z tych wolniej płynących. Polecam.

Ocena: 7/10
Liczba stron: 416

Kirke | Pieśń o Achillesie | Rebeka | Moja kuzynka Rachela | Trzynasta opowieść | Była sobie rzeka | Czarne skrzydła czasu | Syrena i pani Hancock | Milczący zamek | Oberża na pustkowiu | Cztery muzy | Zapomniany ogród

kwietnia 10, 2022

Liliput, czyli jeden akapit o książkach #1

Liliput, czyli jeden akapit o książkach #1

kwietnia 10, 2022

Liliput, czyli jeden akapit o książkach #1

    Zdarzają się książki, o których nie da się napisać żadnej długiej formy, a szkoda, żeby je tak zupełnie i całkowicie pominąć. Zastanawiałam się nad nazwą dla tej kategorii i jedyny wcześniejszy pomysł za bardzo kojarzył mi się z krótkimi, letnimi spodniami. Podczas szukania spotkałam się ze słowem "liliput", co w całkiem niezły sposób oddaje zamysł tej... serii. Także zapraszam Was do przeczytania dzisiejszych liliputów, czyli jednego akapitu dla każdej z przedstawionych książek.

Folwark zwierzęcy - George Orwell

    Po przeczytaniu Roku 1984 Orwella wiedziałam, że muszę przeczytać też inne jego książki. Trochę zajęło mi zabranie się z Folwark zwierzęcy i mimo tego, że książka jest cienka to też długo zajęło mi zapoznawanie się z nią. Może to dlatego, że był to jeden z moich pierwszych audiobooków, a kompletnie nie jestem przyzwyczajona do tej formy. W każdym razie książka wywarła na mnie dość dużą ilość emocji. Podczas słuchania można było w łatwy sposób przełożyć sobie zachowanie zwierząt, które wypędziły swojego dotychczasowego "oprawcę" i same zajęły się opieką nad gospodarstwem, a także ich późniejszą przemianę, na zachowanie ludzi u władzy. Jeśli znacie fabułę to wiecie o co mi chodzi, a jeśli dopiero macie w planach Folwark zwierzęcy to podczas czytania na 100% zorientujecie się w czym rzecz. Przeraża mnie to, że zarówno Rok 1984 jak i Folwark zwierzęcy są aktualne. 

Ocena: 7/10Liczba stron: 177


Zupa z ryby fugu - Monika Szwaja

    Do Zupy z ryby fugu miałam kilka podejść. Nie dlatego, że mi się nie podobała, ale w związku z tym, że zawsze była jakaś "ważniejsza" lektura. Finalnie spięłam pośladki i dokończyłam czytanie. Podobała mi się. Porusza bardzo ważne społecznie tematy, np. in-vitro, kłopoty z zajściem w ciążę, wynajem brzucha. Monika Szwaja stworzyła nietuzinkowych bohaterów, o indywidualnych charakterach. Sama fabuła budziła we mnie wiele skrajnych emocji, a takiej przyjaciółki, jaką miała Anita to nie chciałabym za żadne skarby świata.
Zupa z ryby fugu to fajna, lekka książka, ale z morałem.

Ocena: 6/10Liczba stron: 352


Cień i kość - Leigh Bardugo 

    W ostatnim czasie szał na książki Leigh Bardugo chyba lekko przygasł, chociaż zapewne znów wybuchnie. Uczciwie się przyznam, że książkę czytałam w lipcu 2021 roku i już trochę informacji o jej fabule wyparowało z mojego umysłu. Pamiętam, ze miała motyw miłosnego trójkąta, a uczucia głównej bohaterki dynamicznie się zmieniały. Cień i kość jest książką fantasy, więc do wątku miłosnego trzeba jeszcze dodać elitarną grupę Griszy, która posługuje się magicznymi umiejętnościami. Leigh Bardugo miała całkiem fajny pomysł na fabułę, ale pierwszy tom nie zainteresował mnie na tyle, żeby chwycić za dalsze części. Moooooże kiedyś z braku lepszych lektur do tego wrócę, ale jakoś niespecjalnie się do tego palę.

Ocena: 6/10 | Liczba stron: 288


The Kissing Booth - Beth Reklees

    Zazwyczaj unikam czytania książek, zanim obejrzę film/serial, ale w tym przypadku stało się odwrotnie. Czy żałuję? Nie, zarówno książka jak i serial mają swoje wady i zalety. Kiedy zaczynałam czytać "The Kissing Booth" szukałam czegoś lekkiego, nad czym nie trzeba się zastanawiać i wytężać umysłu. Dostałam to, czego chciałam. W książkę Beth Reklees wchodzi się jak w masło, chociaż nie jest to literatura wysokich lotów. Zdaję sobie sprawę, że moja ocena jest raczej niska, ale w tym przypadku to jest mocne 4, a nie takie, które wskazuje, że szkoda na tę pozycję papieru.

Ocena: 4/10 | Liczba stron: 400


Denat wieczorową porą - Aneta Jadowska

    Do serii książek o Garstce z Ustki mam ogromny sentyment ze względu na kilka rzeczy. Po pierwsze dlatego, że wielokrotnie już w Ustce byłam i bardzo podoba mi się to miasto, dodatkowo bardzo lubię czytać książki, których akcja dzieje się w miejscach, w których byłam i które już trochę znam. Po drugie, od pierwszego tomu tej serii, czyli Trup na plaży i inne sekrety rodzinne zaczęła się moja przygoda (wziąż rozwijająca się) z literaturą polskich autorów, których dotychczas unikałam jak ognia. W każdym razie trzeci tom (i prawdopodonie ostatni) historii Garstek podobał mi się, domykał wiele wątków rozpoczętych w poprzednich dwóch częściach. Jeśli szukacie jakiegoś kryminału ze sporą dozą wątków obyczajowych to jest to seria dla Was. Polecam.

Ocena: 6/10Liczba stron: 320

kwietnia 08, 2022

#48 Milczący zamek - Kate Morton

#48 Milczący zamek - Kate Morton

kwietnia 08, 2022

#48 Milczący zamek - Kate Morton

    Lubię książki jednotomowe. Co prawda mam wrażenie, że rzadko je czytam i faworyzuję serie (zwłaszcza fantastyczne), ale lubię. Prawdopodobnie za tę książkę nie chwyciłabym tak szybko, gdyby nie dwie rzeczy: pierwsza - mój marcowy maraton z serią butikową, a druga to to piękne wydanie. Powtarzam to chyba przy każdej książce z serii butikowej, ale grafik, który projektował te obwoluty powinien dostać premię - one są piękne! Ale do brzegu. Zaczęłam, skończyłam. Czy mi się podobało? Musicie czytać dalej, żeby się dowiedzieć.

"-Potrafią sprawiać niespodzianki ci nasi rodzice, prawda? W głowie się nie mieści, co oni wyczyniali, zanim przyszliśmy na świat. - Tak - oparłam. - Zupełnie jakby byli kiedyś prawdziwymi ludźmi."

    Mama głównej bohaterki otrzymuje list, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że data jego nadania jest sprzed pięćdziesięciu lat. Edith Burchill, młoda redaktorka, wracając ze służbowego spotkania przez przypadek trafia do miasteczka, w którym mieści się Zamek Milderhurst, z którego przyszedł list. Podczas wycieczki poznaje trzy siostry Blythe - Percy, Saffy oraz Juniper, córki Raymonda Blythe'a, autora książki Człowiek z błota, w której jako dziecko zaczytywała się Eddie. Zamek, powoli popadający w ruinę, kryje w sobie tajemnicę, którą od pół wieku ukrywają siostry Blythe. Czy Edith odkryje, co czai się w mroku Zamku Milderhurst?  

    Och, ta książka spodobała mi się w zasadzie od początku. Nie wiem, jak to opisać, ale od pierwszych stron czułam coś w rodzaju letniego upału i obietnicę ochłody w murach zamku. Klimat tej powieści dosłownie wylewa się z jej kart. Z każdym kolejnym przeczytanym zdaniem miałam ochotę na więcej. Gdzieś w tle pojawia się tajemnica, a w zasadzie nie jedna, którą chcemy odkryć i powoli to robimy. 

    Fabułę poznajemy z kilku perspektyw, dodatkowo jest ona też podzielona na osobne linie czasowe, co pozwala czytelnikowi na dowiedzenie się wszystkiego zarówno z przeszłości jak i teraźniejszości. A jest tego dużo. Ilekroć myślałam, że już coś wiem, już się czegoś domyśliłam to autorka wytrącała mi wszystkie karty z ręki i kompletnie się tym nie przejmowała. Bardzo mi się to podobało. Nie udało jej się to tylko raz, kiedy domyśliłam się, mimo próby zmylenia mnie przez Kate Morton, w kim jedna z bohaterek ulokowała swoje uczucia. Ale nie powiem Wam która! Sami musicie przeczytać. Jeśli zaczniecie czytać tę książkę to zapomnijcie o tym, że zgadniecie, jaki będzie jej finał. Gwarantuję, że autorka wywinie Wam niezły numer.

    Kate Morton dość sprawnie manipulowała moimi uczuciami do bohaterów. Raz sprawiała, że kogoś lubiła, potem robiła tak, żebym przestała, po czym tak zamieszała, że jednak lubiłam. Już dawno nie zdarzyło się, żeby ktoś tak mnie wodził za nos. Brawo Kate. Każda z bohaterek ma swoje plusy i minusy, a co więcej, każda z nich jest kompletnie inna i wyjątkowa. Cieszy mnie to, bo bywa tak, że nie da się różnych postaci od siebie odróżnić. W przypadku Milczącego zamku nie można tego powiedzieć. 

    Milczący zamek jest połączeniem kilku gatunków - romansu, fantasy (ale tylko trochę), thrillera i kryminału. Ta mieszanka jest zrobiona i podana w fantastyczny sposób, który nie pozwala się oderwać. Za każdym razem, kiedy odkładałam Milczący zamek, to zastanawiałam się, co się tam jeszcze wydarzy. Polecam gorąco!

Ocena: 7/10
Liczba stron: 560 

Kirke | Pieśń o Achillesie | Rebeka | Moja kuzynka Rachela | Trzynasta opowieść | Była sobie rzeka | Czarne skrzydła czasu | Syrena i pani Hancock | Milczący zamek | Oberża na pustkowiu | Cztery muzy | Zapomniany ogród

 

PS. W związku z aktualną sytuacją geopolityczną można przesunąć termin czytania tej książki o jakiś czas. W fabule bardzo dużo jest nawiązań do drugiej wojny światowej i spadających bomb, więc jeśli ktoś nie jest w stanie oddzielić fikcji od rzeczywistości to polecam wstrzymać się na chwilę. 

kwietnia 05, 2022

[3/2022] Podsumowanie pierwszych miesięcy 2022 roku

[3/2022] Podsumowanie pierwszych miesięcy 2022 roku

kwietnia 05, 2022

[3/2022] Podsumowanie pierwszych miesięcy 2022 roku

Cześć!
Dziś przychodzę do Was z podsumowaniem pierwszych trzech miesięcy 2022 roku. 
Na pierwszy rzut może stosiki? Nie wiem, jak Wy, ale ja bardzo lubię oglądać wpisy o zdobyczach książkowych :) 

Zdobycze


Po lewej:
  • Kosmiczne zachwyty; Listy od astrofizyka; Kosmiczne rozterki - Neil deGrasse Tyson
  • Życie jest sztuką; Quiddditch przez wieki; Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć; Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Oryginalny scenariusz; Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Zbrodnie Grindelwalda. Oryginalny scenariusz; Gwiazdkowy prosiaczek; Ikabog - J.K. Rowling
Po prawej:


Po prawej:
  • Strażniczka; Nadpłomień; Niewidziani - Shannon Messenger
  • Rudiny Gorlanu; Płonący most - John Flannagan
  • Eragon; Najstarszy; Brisingr - Christopher Paolini
  • Smocza straż III; Wojna cukierkowa; Wojna cukierkowa. Awantura w salonie gier - Brandon Mull
Po lewej:
  • Ekstra rok z życia introwertyczki - Jessica Pan
  • Wielki Gatsby - F. Scott Fitzgerald
  • Łowca Legiona - Anna Kozińska
  • Gujcio - Steven Rowley
  • Miasto mosiądzu - S.A. Chakraborty
  • Człowiek o 24 twarzach - Daniel Keyes
  • Wybrańcy - Veronica Roth
  • Koniec maskarady - Samantha Shannon
  • Nevermoor. Przypadki Morrigan Crow; Wundermistrz. Powołanie Morrigan Crow - Jessica Townsend
  • Zabójstwo Rogera Acroyda; Samotny dom; Wigilia wszystkich świętych; I nie było już nikogo - Agatha Christie
  • Legenda o popiołach i wrzasku - Anna Bartłomiejczyk, Marta Gajewska
  • Maestro - Marcin Kącki
  • Archiwum Stiega Larssona - Jan Stocklassa
Cóż... Mam nadzieję, że mój chłopak nie czyta tego bloga, bo nie wie o co najmniej połowie tych książek, a nasze wynajmowane 30 m2 raczej się nie rozciągnie... 😂

Przeczytane lub też... WRAP-UP

Przeczytałam w
- styczniu:

  • Płonący bóg - Rebecca F. Kuang
  • Stowarzyszenie umarłych poetów - Nancy H. Kleinbaum 
  • Strażniczka - Shannon Messenger 
  • Pustka wietrzna. Polowanie na Morrigan Crow - Jessica Townsend 
  • Wygnanie - Shannon Messenger 
  • Za zamkniętymi drzwiami - B.A. Paris
  • Zaginieni z Księżycowa - Christelle Dabos 
  • Nadpłomień - Shannon Messenger
  • Tajemnica domu w Bielinach - Katarzyna Berenika Miszczuk 
  • Pałac Północy - Carlos Ruiz Zafón 
  • Ta, która musi umrzeć - David Lagercrantz 
  • Baśniobór - Brandon Mull 
  • Metro 2034 - Dmitry Glukhovsky 
- lutym:
  • Pamięć Babel - Christelle Dabos 
  • Echa nad światem - Chrestelle Dabos
  • Niewidziani - Shannon Messenger 
  • Śmierć pani Westaway - Ruth Ware 
  • Morderstwo w Orient Expressie - Agatha Christie 
  • Siła trucizny - Maria V. Snyder
- marcu:
  • Milczący zamek - Kate Morton
  • Nieposkromiona - Glennon Doyle
  • Normalni ludzie - Sally Rooney
  • Astrofizyka dla zabieganych - Neil de Grasse Tyson
  • Kółko się pani urwało - Jacek Galiński
  • Rebeka - Daphne du Maurier 
  • Łowca Legiona - Anna Kozińska
  • Wyspa Kociej Mgły - Anna Zamojska 
  • Kirke - Madeline Miller
  • Ze snu... - Maya M. Lancewicz
Przez większość lutego i połowę marca borykałam się z jakimś zastojem czytelniczym. Nawet nie wiem, czym był spowodowany. Stawiam na dłużącą się zimę i permanentny brak promieni słonecznych.

Jak Wasze pierwsze miesiące? Udane czytelniczo i życiowo? :) 
Copyright © Let's read! , Blogger