Od kiedy tylko zobaczyłam okładkę tej książki to wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Jak dobrze już pewnie wiecie jestem pod tym kątem sroką i piękne okładki działają na mnie jak lep na muchy. Czy książka Łukasza Czarneckiego prócz ładnego frontu mają też ładne wnętrze? Czy może dałam się wpuścić w maliny?
W Republice Ekumeny po raz kolejny zostają odkryte zwłoki mężczyzny. Nie jest to jednak zwykłe morderstwo, ponieważ denat na ciele ma wyryte tajemnicze znaki, których znaczenia nie znają śledczy. Nie jest to pierwsze takie morderstwo, więc policja czuje coraz większy nacisk na wykrycie sprawcy. Kapitan Arthur Wellington z Wydziału do spraw Okultyzmu Departamentu Policji zostaje wysłany do Denet, by odkryć tajemnicę zbrodni. Okazuje się, że za zabójstwami stoi sabat, próbujący przywołać straszliwego demona. W tym samym czasie Karl Hangbeck zostaje oddelegowany do rozwikłania tajemnicy kolejnego morderstwa. Ty razem zginęła wnuczka bardzo ważnej osoby w Republice Ekumeny.
Książka Łukasza Czarneckiego jest podzielona na kilka części. Pierwsza i druga jest napisana z perspektywy Arthura Wellingtona, kolejne zaś z perspektywy Karla Hangbecka. Przyznam się szczerze, że znacznie bardziej podobała mi się historia opowiadana przez drugiego bohatera. Była odrobinę ciekawsza i bardziej trafiająca w moje gusta.
Mam lekki problem z tą książką, ponieważ podczas lektury miałam wrażenie, że autor nie do końca wiedział, co właściwie chce napisać. Czy kryminał, czy powieść historyczną czy może fantasy. No i tak się chyba zastanawiał aż do ostatniej kropki, gdyż Apostata to jeden wielki misz-masz. Kłopot w tym, że te wszystkie wątki były podane w taki sposób, że żaden nie był napisany od A do Z, tylko trochę tego, trochę tamtego... Tu gdzieś trochę wrzuconej Biblii, tu jakieś demony i sabaty, tu angielskobrzmiące nazwiska, a tu znów wyglądające na niemieckie, a gdzieś między tym ulice Wiśniowe i Brzozowe. Szkoda, że autor nie skupił się na jednej rzeczy i nie dopracował jej w 100 procentach.
Każdy z bohaterów wracał w opowieściach do swojej przeszłości, przeszłości Ekumeny, jednak wszystko to opisane było bardzo ogólnikowo, a kolejne postacie czy sytuacje wpadały do głowy i po chwili z niej wypadały. Powiem nawet, że będąc już pod koniec lektury nie byłam w stanie stwierdzić, jak wygląda Arthur, a i nawet nie jestem pewna, czy opisana została jakąkolwiek cecha jego prezencji. Chyba tylko Karl został pod tym kątem przedstawiony.
Z jednej strony książkę czytało się dość szybko, a z drugiej strony gdybym chciała zrozumieć wszystkie "mądre" słowa wykorzystane przez autora Apostaty to co chwilę musiałabym zaglądać do słownika. "Papacha", "osełedec", "tonsura", "chutor" czy "sicz" skutecznie wybijały mnie z rytmu lektury. Przydałby się jakiś słowniczek, by osoby niebędące językoznawcami mogły połapać się, o czym autor pisze. Swoją drogą to znalazłam nawet słowo, którego nie zna najpopularniejsza wyszukiwarka - "dagdysta". Łukasz Czarnecki też nie pokusił się o wyjaśnienie nieznanego nikomu terminu. Szkoda.
Prócz słownika było by świetnie, gdyby (chociażby na końcu) pojawił się wykres, który pomógłby czytelnikowi połapać się w świecie wykreowanym przez autora. Skrócone wyjaśnienie, skąd wzięli się kultyści, na jakich zasadach funkcjonuje Ekumena, bo w pewnym momencie można się pogubić, zwłaszcza, że - jak już wcześniej wspominałam - niektóre postaci i wydarzenia szybko wyparowują z głowy.
Nie chcę tylko krytykować, zwłaszcza, że jest to debiut Łukasza Czarneckiego, a sama książka miała w sobie naprawdę ogromny potencjał. Wydaje mi się, że gdyby z kilku rzeczy zrezygnować, a na innych się skupić i je dopracować to kolejny tom będzie już czymś zasługującym na ocenę 10/10. Na razie jest średnio, jednak może być lepiej.
Ocena:
5/10Liczba stron: 472
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz