Niewiele przeczytałam książek, w których pojawia się motyw podróży w czasie. Mój umysł średnio ogarnia przeskakiwanie z jednej daty do drugiej, w międzyczasie gdzieś pojawia się starsza wersja, która wszystko wie, a gdzieś młodsza, dla której jest to pierwsza taka podróż. Dodatkowo zastanawia mnie fakt, czy w tym momencie nie pojawia się pewnego rodzaju pętla, która sprawia, że taka ingerencja nie dzieje się jednorazowo, tylko powtarza się bez końca. Chyba muszę rozwinąć swoją wiedzę na temat możliwości podróży w czasie, chociaż nie wydaje mi się, by kiedykolwiek była taka sposobność.

"Bieganie oznacza dla mnie wiele rzeczy: przetrwanie, spokój, euforię, samotność. To dowód na moje fizyczne istnienie, zdolność do kontrolowania przemieszczania się w przestrzeni, jeśli nie w czasie. Kiedy biegam, moje ciało jest posłuszne mojej woli. Ścieżka sunie pod moimi stopami niczym taśma filmowa. (...) Biegnę teraz szybko, ogarnia mnie to cudowne poczucie, że mógłbym wzbić się w powietrze. Jestem niezwyciężony, nic mnie nie może zatrzymać, nic mnie nie może zatrzymać, nic, nic, nic..."
Henry cierpi na chorobę genetyczną, która sprawia, że nieoczekiwanie przenosi się w czasie. Nigdy nie wie, kiedy to się może wydarzyć. Claire jest zwykłą dziewczyną z normalnym życiem i normalnymi kłopotami. Ci dwoje spotykają się po raz pierwszy, kiedy ona ma lat sześć, a on trzydzieści więcej. Mimo to starają się wieść zwykłe - na ile to możliwe - życie i odliczają od spotkania do spotkania.
Przede wszystkim chciałabym powiedzieć, że po raz kolejny miałam zupełnie inne wyobrażenie czasów, w których została umieszczona akcja książki. Wyobrażałam sobie świat jak z filmu o Sherlocku Holmesie, w którym główną rolę grał Robert Downey Jr. Akcja została jednak umieszczona w współczesności, co oczywiście nie było niczym złym.
Podobała mi się ta książka, chociaż sam tytuł zdradza nam finał wątku miłosnego, który znajdujemy w książce. Mimo to nie nudzimy się, kiedy czekamy na jego rozwiązanie, co więcej - życie po ślubie dostarcza nam co najmniej tyle samo emocji, co przed nim. Książka porusza wiele tematów, z którymi "zwykłe" pary mogą się zmagać i bez kłopotów związanych z niepowstrzymanymi przenosinami w czasie. Takim przykładem jest chociażby próba powiększenia rodziny i konsekwencje z tego wynikające.
Bohaterowie. Czasem nie da się ich lubić. Gdybym znała Henry'ego z rzeczywistości to prawdopodobnie nie chciałabym się z nim zaprzyjaźniać, a od Claire trzymałabym się z daleka. Jednak mimo to jestem w stanie zrozumieć ich zachowania, w końcu nie każdy poznaje swojego przyszłego męża w wieku sześciu lat, a już na pewno nikt nie zostaje przeniesiony w czasie w niespodziewanym momencie.
Jak wspominałam na początku - ciężko jest mi zrozumieć koncepcję przenoszenia się w czasie, zwłaszcza, że główny bohater nie przenosi się chronologicznie, tylko skacze raz o dwadzieścia lat, raz o pięć, a raz o siedem. Jeśli kiedyś będę chciała jeszcze raz sięgnąć po tę książkę to zrobię to z notatnikiem, żeby móc lepiej połapać się w wydarzeniach. Zawsze tego typu książki czy filmy prowokują we mnie rozmyślania, czy chciałabym spotkać siebie z przeszłości lub przyszłości. Myślę, że chętniej wróciłabym do przeszłości i przekazała sobie kilka istotnych informacji, chociażby numery totolotka.
Nie jest to książka, którą można umieścić w jakiejś konkretnej kategorii. Nie jest to ani do końca romans, ani do końca fantastyka. Audrey Niffenegger w całkiem umiejętny sposób stworzyła coś, co z ciekawością się czyta i od czego ciężko się oderwać. Kiedy byłam zmuszona odłożyć tę książkę zastanawiałam się, co z bohaterami będzie dalej. Nie gwarantuję, że ta książka spodoba się każdemu, ale myślę, że jest ciekawą gratką dla osób zainteresowanych motywem podróży w czasie i dla tych, którzy nie przepadają za przesłodzonymi do granic możliwości romansami.
Liczba stron: 496
PS. Książkę wypożyczyłam z biblioteki i chyba był to najgorszy egzemplarz książki, jaki trzymałam w rękach. Po bliższych oględzinach okazało się, że książka prawdopodobnie była naprawiana i została w pięciu miejscach przy grzbiecie przedziurawiona, po czym zostały przez nią przewleczone nici/sznurki, co uniemożliwiało otwarcie książki na płasko. Bardzo to było męczące i niewygodne. Pierwszy raz w życiu rozważałam zniszczenie własności publicznej. Czego oczywiście nie zrobiłam.